niedziela, 3 stycznia 2016

Bajka

Bajka zaczęła się w 1997 roku, ale poznałem ją dopiero 6 lat później, kiedy ludzie, z którymi mieszkała już jej nie chcieli ("bo nie dawała się głaskać, bo drapała, bo była wredna").

Pojechałem po nią pociągiem do Nowego Sącza. Pociągiem wracaliśmy do Wrocławia. Trzy dni nie wychodziła spod szafy.

A potem były wspólne podróże. Już samochodem. Ona zawsze na kolanach, kiedy ja prowadziłem. Najbardziej lubiła autostrady. Nie było skrętów i ruszania rękami. Przy zbyt częstej zmianie biegów dostawałem po łapach.

Często dawała mi się głaskać. Innym - rzadziej. Ale kto lubi być przez wszystkich i zawsze głaskany, niechaj pierwszy nadstawia łeb do głaskania na rogu ulicy.

Nazywałem ją hrabiną Brunhildą von Powsipazór. Nie znosiła wilgoci. Choćby na łapkach. Pierwsze przebignięcie po śniegu zakończyło się histerycznymi miaukami i przysiądnięciem na moich gumniakach. Ale nawet trawa z rosą ją brzydziła, co manifestowała strzepywaniem parszywej mokrości z łapek.

Moje dłuższe wyjazdy spędzała u moich rodziców. Po najdłuszym, ponad półrocznym, już nie chciała wracać do wrocławskiego mieszkania bez balkonu. Została w domu z ogródkiem. Stała się nawet spokojniejsza.

Kiedy przyjeżdżałem bez psów spała ze mną. Jeśli z psami, to je rozstawiała po kątach, choćby były kilkudziesięcio kilowymi kaukazami czy owczarkami niemieckimi, a mnie ostentatycyjnie przysiadała.

W ciągu ostatnich kilku lat miewała gorsze okresy. Czasem całkiem kiepskie. Umarła 31 grudnia. W marcu skończyłaby 19 lat. Została mi jej trójkolorowa sierść i wąsy pomiędzy kartkami niektórych książek.

Koniec Bajki.

(ślepia nie schną)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz